Tja, no to pozamiatane. To jest jedno z tych ciast, po skosztowaniu których masz ochotę oddać w dobre ręce wszystkie książki o dietach-cud i stwierdzasz, że w cuda nie wierzysz, za to nawracasz się ostatecznie i nieodwołalnie na boskość maku, cukru, kaszy manny (sic!) i czekolady. Jeśli w głębi serca knujesz misterny plan uwiedzenia niezdobytego mężczyzny i chcesz trafić przez żołądek do jego serca – upiecz mu ten makowiec. Nawet jeśli należy do ortodoksyjnej frakcji „nie podchodź do mnie bez żeberek lub wołowiny”.
Jeśli z ust wybranki twego serca chcesz usłyszeć ekstatyczne jęki rozkoszy i to zanim ściągnie z siebie kurtkę i kozaki, wystartuj z tym makowcem. Upieczesz sam, nie bój nic. Ja go nie spieprzyłam, ty też wrócisz z tarczą. Gdyby to ciasto wnoszono na linię frontu zamiast stołu rokowań, historia świata mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Przekazuję wam przepis pochodzący od mojej mamy i niech to będzie odpowiednik wypalenia fajki pokoju. Ciasto, którym pozamiatasz każdą imprezę od wieczoru panieńskiego po kinder party. Grzech w świat nie puścić, to puszczam!
Jabłkowy makowiec bez mąki
Składniki:
- 5 dużych jabłek
- 1 puszka masy makowej (w oryginale jest 1.5 szklanki maku, ale nie mam czym go zmielić, a nawet gdybym miała, toby mi się nie chciało)
- niecała szklanka cukru (ortodoksi od mielenia maku dają 1,5 szklanki cukru – masa makowa już jest słodka)
- 4 jajka
- 6 łyżek kaszy manny
- 1/2 margaryny (ktoś chce dać masło, niech daje)
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia (nie dałam, zapomniałam, nic się nie stało)
- aromat do ciasta (jaki tam chcecie, nie dałam, bo nie miałam).
Składniki na polewę czekoladową:
- 1/3 kostki margaryny lub masła
- kilka łyżek cukru
- 2 raczej płaskie łyżki naturalnego kakao
Przygotowanie
Żeby uwidocznić dokładnie łopatologię wykonania, pokusiłam się o instruktaż zdjęciowy, dokumentując poszczególne etapy moich poczynań. Co więcej, dokumentowałam je telefonem, gdyż ściągnęłam z internetów tryb zdjęć kulinarnych do aparatu fotograficznego w moim smartfonie. Wszystkie zdjęcia cyknęłam więc bez użycia lampy błyskowej – taki smaczek. To jest ten sam smartfon, którym siekę na Instagramie, a jak i co siekę, to se państwo klikną i zerkną. Dobra, zapinamy pasy i wio.
Jabłka ścieramy na tarce na dużych oczkach (zwolennicy wygody level ekspert wkładają do jakiegoś miksera czy coś).
Do startych jabłek dodajemy masę makową z puszki i mieszamy (dla tradycjonalistów – przemielony mak).
Rozdzielamy żółtka od białek, białka umieszczamy w naczyniu, w którym poddamy je działaniu miksera, żółtka gdzieś tam pod ręką (będą potrzebne).
Białka ubijamy na sztywno z połową cukru.
Do białek dodajemy stopniowo po jednym żółtku i ubijamy dalej.
Z drugą połową cukru ucieramy margarynę (lub masło, jak kto woli).
Do utartego tłuszczu dodajemy jajca i mieszamy, a następnie dosypujemy kaszy manny i miksujemy, żeby się wszystko na cacy połączyło (kaszę mannę można dodać też do jabłek i maku i wszystko to wymieszać – są dwie szkoły, obie dobre).
Masę „mokrą” mieszamy z częścią „suchą” (choć sucha jest tylko umownie). Dokładnie mieszamy łyżką, nie bawimy się w miksery, chyba że mamy ochotę natychmiast kupić drugi, ten zajechawszy na amen.
Całość ładujemy do wysmarowanej tłuszczem i wysypanej tartą bułką tortownicy. Można użyć formy silikonowej i mamy wywalone na smarowanie, można użyć papieru do pieczenia i blachy kwadratowej, albowiem nikt nie twierdzi, że okrągłe jest lepsze. Lepiej się kroi, ale róbta, co chceta.
Ciacho pieczemy w bardzo gorącym piekarniku (prawie 250°C) przez około… No właśnie, nigdy nie wiem ile. Aż zrumieni się góra. Góra wskazana poniżej zrumieniona jest za mocno, ale ciastu to nie zaszkodziło. Góra ma być zezłocona w kierunku zrumienienia. W moim piekarniku trwało to chyba około godziny, ale ręki sobie odciąć nie dam.
Ciacho wyciągamy, czekamy, aż wystygnie (inaczej się rozwali, więc okiełznajcie chuć i przeczekajcie grę wstępną 😉 ), a następnie przystępujemy do stawiania kropki nad „i”, czyli doprowadzania boskości do stadium boskości absolutnej. To jest ten manewr, po zastosowaniu którego wystarczy rzucić hasło „makowiec jabłkowy”, a on wyciągniętym cwałem leci po kwiaty. Mężczyzna, nie makowiec oczywiście.
Mówię o polewie czekoladowej. Rozpuszczamy tłuszcz w rondelku, dodajemy cukier i mieszamy aż się całkiem rozpuści (na niewielkim płomieniu!), a następnie dodajemy kakao. Polewę wylewamy na ostudzone ciasto i rozsmarowujemy. Uwaga! Nie stosujcie tutaj kupnych gotowców. Są za twarde po wystygnięciu i ciasto będzie źle się kroić.
I tyle. Umieszczacie ciacho na stole i zaczyna się prawdziwa orgia zmysłów. Pieścicie lubieżnie kubki smakowe, które bardzo szybko zaczynają dyszeć z rozkoszy i bezwstydnie pałają żądzą doświadczania ekstazy permanentnej, co sprowadza się do tego, że robicie to ciasto pięć razy z rzędu. Inaczej doprowadzone do orgazmu kulinarnego synapsy uniemożliwią wam sen, drąc się w niebogłosy „och, jeszcze, jeszcze!!!”.
I jeszcze pacman 🙂
No i tyle. Właściwie all you need is cake. 🙂
Wygląda pysznie:-) A propos maku – w Lidlu kupisz suchy mak mielony. Wystarczy zalać go gorącym mlekiem, dodać miód i bakalie i gotowe. W tych gotowych masach mało maku a konserwantów, że ho, ho…Ostatnio kupiłam większą ilość, bo był w promocji.
Zapewne masz rację. Ja wychodzę jednak z założenia, że bardziej mi szkodzi codzienne wdychanie miejskiego smogu (Kraków może czuć śmierdzący oddech konkurencji na plecach) niż zjedzenie raz na rok masy makowej z puszki. 😉
U nas to się nazywa makowiec japoński (gdzieś się jeszcze spotkałam z nazwą: japońska szarlotka). Bardzo lubię, bo w tradycyjnym makowcu nic mnie tak nie denerwuje, jak ciasto ;p
Tak, słyszałam też nazwę ciasto japońskie. Szczerze mówiąc mam takie samo podejście do makowca. Zawsze wyjadałam mak 😉
Ej! To moje ciasto!
Też bywasz u mojej mamy? 😉
Mój makowiec jest mojszy i mama moja też mojsza!;-)
Świetny przepis na pyszny makowiec 🙂
Może to dobry pomysł odbiec od tradycyjnego makowca na święta i upiec taki? Chyba spróbuję. Kupiłam dwie puszki masy makowej z helio to w tym roku będę mogła poszaleć z makowcami 🙂